"Urodziłem się w 1926 roku w Mszczonowie. Chodziłem do szkoły podstawowej do trzeciej klasy, gdy wybuchła wojna. W czasie okupacji hitlerowskiej zostaliśmy całą rodziną wysiedleni i zamknięci w getcie warszawskim.
Mojemu ojcu i mnie szczęśliwym trafem udało się uciec z getta. Po trzymiesięcznym błąkaniu się i ukrywaniu się w okolicach Warszawy dotarliśmy do Radziejowic, do domu Państwa Rdzanowskich, gdzie znalazłem schronienie. Było to jesienią 1942 roku. Tam zostałem przebrany, nadano mi imię Jurek i specjalnie nie wyróżniając się wśród domowników, przetrwałem rok. Jednak sytuacja mojego pobytu u Państwa Rdzanowskich stała się zagrożona, kiedy znaleźli się źli ludzie, którzy zaczęli rozpowiadać, że u Rdzanowskich znalazło się trzecie dziecko.
Wówczas dla bezpieczeństwa Pan Rdzanowski zorganizował mi nową kryjówkę i osobiście mnie odwiózł do wsi bardziej oddalonej od żandarmerii niemieckiej.
Będąc wówczas młodym chłopcem, nie zdawałem sobie sprawy z niebezpieczeństwa grożącego całej rodzinie, która mnie przechowywała. Tym bardziej, że miejsce mojego pobytu było blisko Pałacu, w którym stacjonowało wojsko niemieckie.
Po wyzwoleniu wyjechałem do Łodzi, gdzie trochę pracowałem w piekarni. Tam zapisałem się do organizacji żydowskiej i podjąłem decyzję wyjazdu do tworzącego się Państwa Izrael.
W podróży tej przeżyłem następne koleje losu. Wtedy wszyscy chętni do wyjazdu załadowaliśmy się w Gdańsku na statek i przez Niemcy, gdzie była amerykańska strefa okupacyjna, dotarliśmy do Włoch. Z tamtego miejsca wysłałem pierwszy list do Państwa Rdzanowskich.
Niestety nie mogliśmy dopłynąć do portu Jaffa do Izraela, który wówczas był pod okupacją angielską. Statek nasz został zawrócony i dopłynął do Cypru. Po przebywaniu pół roku na tej wyspie dotarliśmy wreszcie do Izraela.
Zamieszkałem w mieście Jaffa, gdzie musiałem się nauczyć języka hebrajskiego i zdobywać wykształcenie zawodowe.
Po odbyciu służby wojskowej ożeniłem się z Rozą, która urodziła się w Warszawie, gdzie mieszkała przy ulicy Miłej, aż do wybuchu wojny. Jej sytuacja była trochę lepsza, bo całą rodziną przetrwali wojnę na Kazachstanie. Po wojnie wrócili do Polski, a następnie wyjechali do Izraela. Ja niestety nie odnalazłem nikogo z moich najbliższych.
Po tych ciężkich przeżyciach, udało mi się zdobyć równowagę psychiczną i zacząć nowe życie na nowo. Mam dwoje dzieci córkę i syna, którzy mają swoje rodziny i też mieszkają w Bat-Jamie. Jestem od kilku lat na wysłużonej emeryturze.
W Polsce jestem po raz trzeci. Moja żona też chciałaby powiedzieć kilka słów, ale ma trudności w swobodnym wypowiadaniu się w języku polskim, dlatego poprosiła mnie abym przekazał i Jej wrażenia ze spotkania z Panem Rdzanowskim Władysławem w 1991 r.
Ogromnego wzruszenia z tego spotkania nie da się opisać i zapomnieć. Było to jakby spotkanie syna z ojcem po wielu latach rozłąki, a przy braku słów z głębokiego wzruszenia były silne uściski i łzy.
Niezapomniana dla mojej żony była troska o nasz pobyt w Polsce, w jego domu i zadbanie, aby nie zabrakło rodzinnego ciepła i odpowiedniej dla nas opieki.
Pan Władysław miał wówczas 87 lat, to jednak od razu mnie rozpoznał i gościł z wyczuwalną dla nas miłością rodzicielską.
Na dowód tego, że był dla mnie w dawnych czasach przyjacielski i ojcowski świadczy list, który otrzymałem, gdy byłem samotnym chłopcem po wyjeździe z Polski. Słowa zawarte w tym liście były dla mnie jakby wskazówką na dalsze lata życia.
List od Pana Władysława, przechowywany jest w moim domu jako najdroższa rzecz."
Na zdjęciu: bohater wspomnień wraz z żoną oraz Pan Władysław Rdzanowski (w środku)